Donald Tusk obiecywał w kampanii wyborczej, że w 4 lata zrobi z Polski drugą Irlandię. Czy to możliwe? Redakcja Bankier.pl postanowiła przyjrzeć się temu problemowi. Niestety wnioski nie są optymistyczne. Wygląda na to, że na wprowadzenie gruntownych zmian w gospodarce potrzeba co najmniej dziesięciu lat, a nie tylko czterech lat rządów.
Wielu z nas pewnie zastanawia się dziś na tym, czy kandydat na premiera – Donald Tusk, dotrzyma przedwyborczej obietnicy i tak jak wcześniej zapewniał zrobi – w ciągu czterech lat (sic!) – z Polski drugą Irlandię, która notabene zaliczana jest do jednych z najlepiej rozwiniętych i prosperujących gospodarek na świecie. Irlandczycy na swój gospodarczy sukces musieli pracować niemal kilkanaście lat, nam mają wystarczyć – zaledwie cztery. Ktoś jednak może stwierdzić, że to zupełnie dostateczny okres czasu na to, aby z polskiej gospodarki zrobić „europejskiego tygrysa”. I zapewne taka osoba miałaby rację, pod warunkiem, że wierzy w cuda gospodarcze i w sposób bezkrytyczny utożsamia się z powiedzeniem, że: Polak, jak chce to potrafi. Poważnie jednak rzecz traktując nie ma chyba dziś żadnych wątpliwości oraz sporów co do tego, że zarówno z logicznego, jak i ekonomicznego punktu widzenia zrobienie w tak krótkim okresie czasu z Polski drugiej Zielonej Wyspy to zadanie nie tyle trudne, co raczej arcyniewykonalne. Same chęci to za mało, gospodarka bowiem rządzi się swoimi prawami, a „puste” słowa polityków nie zastąpią koniecznych do przeprowadzenia w tym kraju reform – które są kluczowe z punktu widzenia rozwoju gospodarczego.
Irlandia – o czym niewielu z nas dziś wie, a o czym obywatele tego kraju już dawno zdążyli zapomnieć – jeszcze do roku 1988 borykała się z olbrzymimi problemami gospodarczymi. W tamtym okresie roczne tempo wzrostu gospodarczego nie przekraczało w Irlandii poziomu 2 proc. PKB. Ta sytuacja doprowadziła do tego, że gospodarka irlandzka w pewnym momencie utraciła swoistego rodzaju zdolność do generowania nowych miejsc pracy. Efektem tego było zwiększenie się w roku 1987 stopy bezrobocia do poziomu 17,6 proc. Niemal całkowitemu załamaniu uległ także sektor finansów publicznych państwa. W pewnej chwili deficyt budżetowy w tym kraju osiągnął poziom – niemalże 11,5 proc. PKB, a rozbudowany system socjalnych przywilejów doprowadził do – wręcz niebotycznego – wzrostu poziomu długu publicznego, który w końcówce roku 1987 wyniósł aż 116 proc. PKB. Tym samym odsetki od długu publicznego – spłacane przez rząd Irlandii – były na tyle wysokie, że w latach 1980 – 1985 pochłonęły one równowartość prawie 6 proc. PKB. Gospodarka irlandzka znajdowała się więc w poważnych tarapatach, a czarę goryczy przelał raport o stanie kraju, opublikowany w 1988 roku przez magazyn „The Economist”, który – przez autorów – został zatytułowany: „Najbiedniejszy wśród bogatych”.
Od tego jednak momentu wszystko zaczęło się zmieniać na lepsze. Władze kraju przystąpiły do gruntowych reform, które swoim zasięgiem objęły: sektor finansów publicznych, rynek pracy, system podatkowy, a także kwestie związane z napływem bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Działania reformatorskie podjęte w obszarze finansów publicznych okazały się być na tyle skuteczne, że w roku 1999 doprowadziły one do wypracowania nadwyżki w budżecie państwa. Było to możliwe dzięki obniżeniu wydatków budżetowych o blisko 20 pkt. proc. Sektor publiczny przestał zatem nie tylko przejadać oszczędności obywateli, ale – co istotniejsze – sam je zaczął tworzyć, to pozwoliło na zwiększenie zasobów finansowych, które wspierałyby rozwój inwestycji. Znacznej – niemal 50 procentowej redukcji uległ także poziom długu publicznego, przez co władze nie musiały się dalej zadłużać u obywateli. Ograniczenie wydatków państwa pozwoliło w dalszej kolejności na zmniejszenie obciążeń podatkowych. Tym samym stawka podatku dochodowego od osób fizycznych została obniżona z 35 proc. aż do 20 proc., a stawka podatku dochodowego od przedsiębiorstw podlegała permanentnej redukcji (z poziomu 43 proc., aż do 12,5 proc.). Identycznie miała się rzecz ze składkami na ubezpieczenie społeczne. Rozprawiono się także z odwiecznym problemem Irlandii – wysokim bezrobociem. Istotnie została ograniczona liczba urzędników państwowych. Zatrudnienie w sektorze publicznym spadło o ponad 10 pkt. proc. Co więcej, istotne uszczuplenie wydatków z budżetu państwa na opiekę socjalną spowodowało, że pozostawanie na bezrobociu stało się nieopłacalne. Daleko posuniętej liberalizacji uległo również prawo pracy. Pracodawca zwalniając pracownika brał bowiem pod uwagę tylko i wyłącznie jeden fakt, a mianowicie czy jest on przydatny dla firmy czy też nie. Natomiast kwestie związane ze stażem pracy pracownika, jego doświadczeniem, itp. były nie tyle drugorzędne, co często zupełnie pomijane. Dziś irlandzkie prawo pracy straciło już część swojej elastyczności ze względu na unijne regulacje. Niemniej jednak reformy w obszarze rynku pracy doprowadziły do tego, że Irlandia może dziś poszczycić się jedną z najniższych stóp bezrobocia spośród wszystkich gospodarek UE. Oprócz tego, bezrobocie w tym kraju – od przeszło 6 lat – znajduje się nawet poniżej tzw. naturalnej stopy bezrobocia i nie przekracza 5 proc.
Rolę doniosłą w sukcesie gospodarczym Zielonej Wyspy odegrały bezpośrednie inwestycje zagraniczne (BIZ), szczególnie w latach 1988 – 1999. Poziom napływu BIZ w tamtym okresie był tak wysoki, że żadnej kraj – nie tylko z obszaru Europy – nie mógł się nawet równać pod tym względem z Irlandią. Faktem znamiennym było to, że w roku 1997 Irlandia przyciągnęła aż 17 proc. wszystkich amerykańskich światowych inwestycji. Łącznie ponad 1300 firm rozpoczęło swoją działalność na terenie tego kraju, dając tym samym zatrudnienie dla 120 tys. osób. Konsekwentnie realizowana – na przestrzeni niemal 11 lat – aktywna polityka wspierania rozwoju kraju – opłaciła się. Irlandia odniosła sukces gospodarczy niespotykany dotąd w tej części świata.
Prawdopodobieństwo tego, że Polska powtórzy ten sukces jest raczej znikome z wielu względów. Po pierwsze, cztery lata to zdecydowanie za mało. Co więcej, brakuje nam konsekwencji w działaniu. Nawet dobry pomysł ma nikłą szansę realizacji, albowiem często zmieniające się rządy całkowicie przewartościowują jego podstawowe założenia. Innymi słowy brakuje nam pewnej ciągłości w polityce gospodarczej państwa. Nie da się pewnych reform przeprowadzić w ciągu jednej kadencji parlamentu, na to potrzebny jest dłuższy okres czasu. Dla przykładu irlandzka partia Fianna Fail rządzi nieprzerwanie od przeszło 20 lat. To pozwala jej na podejmowanie działań reformatorskich w kraju, w perspektywie długofalowej, a nie tylko na krótką metę. Po drugie, żadna z dotychczas rządzących partii w Polsce nie dokonała, a nawet nie rozpoczęła solidnej reformy sektora finansów publicznych. Na obietnicach się zazwyczaj kończyło, a sytuacja wcale nie jest nam do śmiechu. Budżet bowiem mamy coraz bardziej skostniały, wydatki sztywne sięgają już ponad 74 proc. wydatków ogółem. Do tego mamy wysoki poziom deficytu budżetowego w relacji do PKB – obecnie przekracza on 3 proc. I co gorsza nawet dobra koniunktura w gospodarce nie została wykorzystana na to, aby dokonać jego znacznej obniżki. Państwo nadal zadłuża się u obywateli generując tym samym coraz większy poziom długu publicznego – którego dziś wartość szacuje się już na ponad 100 mld USD. Po trzecie, zmiany dokonywane w obszarze rynku pracy są nadal niewystarczające. Szczególnie wysoki klin podatkowy stanowi istotną barierą w zatrudnianiu nowych pracowników. Prawo pracy jest nadal zbyt mało elastyczne, co utrudnia zwalnianie pracowników w momencie złej kondycji finansowej firmy. Dodatkowo mamy istotny przerost zatrudnienia w administracji państwowej, kosztem kolejnych wydatków z budżetu. Po czwarte, obciążenia z tytułu najrozmaitszych podatków są w kraju nad Wisłą na tyle wysokie, że przyczyniają się jedynie do rozwoju szarej strefy, a nie rozwoju polskiej przedsiębiorczości. I wreszcie po piąte, wysoce zbiurokratyzowana administracja państwa utrudnia napływ kolejnych inwestycji zagranicznych. Znane są w Polsce przypadki, gdzie inwestor zagraniczny od czterech lat czeka na różnego rodzaju pozwolenia i zezwolenia, które mają mu dać „zielone światło” na rozpoczęcie inwestycji. Z takim podejście do sprawy możemy tylko pomarzyć o miliardach dolarów inwestycji, które udało się ściągnąć Irlandii.
Na koniec warto także wspomnieć i o tym, że gospodarka Irlandii może poszczycić się – w przeciwieństwie do Polski – imponującymi wskaźnikami tempa wzrostu gospodarczego. Kilkakrotnie – na przestrzeni ostatnich dwunastu lat – przekroczyły one wartość 10 proc. PKB. W Polsce maksymalnie mieliśmy 6,5 proc. – i to na dodatek przez jeden rok. Zatem zmiana istniejącego stanu rzeczy wymaga nie tylko długiego okresu czasu, ale również konsekwencji, determinacji oraz odwagi polskich elit politycznych. Bez tego możemy się tylko karmić tanimi obietnicami o tym, że w ciągu czterech lat zrobimy z Polski drugą Zieloną Wyspę.
Bartosz Niedzielski, Bankier.pl